środa, sierpnia 30, 2017

Balea, sól do kąpieli granat i pomarańcza.


   Kosmetyki balea robią szał w internecie, bo są tanie, a w większości ich działaniu nic nie można zarzucić. Kuszą swoją szatą graficzną i cudnymi zapachami. Dziś nadszedł czas na pierwszą recenzję balea i zaczynam od soli do kąpieli o zapachu granatu i pomarańczy. Dostałam ją w prezencie, Balea jest średnio dostępna w Polsce. Ich kosmetyki znajdziemy w sklepach z chemią zagraniczną :).


  Zacznę od saszetki, która jest całkiem spora i bardzo typowa dla produktów Balea. Ich opakowania są cudowne, przyciągają wzrok i wyróżniają się na półkach. Łatwo się ją otwiera, jest wygodna do przechowywania - nie mam zastrzeżeń. Jedną saszetkę zużyłam na jedną kąpiel.



   Sól ma bardzo intensywny zapach, który dla mnie ni jak przypomina granatu i pomarańczę, w ciemno raczej stawiałabym na kwiaty niż owoce. Bardzo ładnie pachnie, dość intensywnie, zapach unosi się w łazience już chwilę po wsypaniu soli do wanny. Sól na początku opada na dno, a po lekkim zamieszaniu puszcza barwnik i zaczyna się rozpuszczać. Wodę barwi na piękny jasno różowy kolor, uwalniając zapach. Sól rozpuszcza się całkowicie, na dnie wanny nie zostają żadne przeszkadzające kryształki.



    Sól pozwala się świetnie zrelaksować, nie barwi wanny ani ciała. Lekko nawilża skórę, otacza ją przyjemną, olejkową warstwą. Uwielbiam kosmetyki do kąpieli, z tej soli też jestem zadowolona. :)

niedziela, sierpnia 27, 2017

Projekt denko - sierpień


    I na moim blogu pojawia się projekt denko? Dlaczego? Bo pozwala mi lepiej kontrolować zużycie kosmetyków, motywuje mnie do ich regularnego używania :). Jak większość z nas nie potrafię sobie odpuścić promocji i kupuję dużo na zapas. :(

   Denko sierpień jest całkiem spore, pomimo mojego wyjazdu udało mi się zużyć dużo kosmetyków i jestem zadowolona. :) Najbardziej cieszę się z tego, że w końcu ruszyłam zapas próbek, a nawet udało mi się znaleźć wśród nich jednego ulubieńca, ale po kolei! :) Dodam tylko, że w niektórych produktach są jeszcze resztki, a to dlatego, że z jedną z dziewczyn jestem umówiona, właśnie na wymianę takimi kosmetycznymi resztkami. Pozwala nam to poznać wiele nowych kosmetyków, w sumie jak na zasadzie próbek :). Wszystko opiszę w maksymalnym skrócie, żeby nie robić z tego mega długaśnego posta. W ciągu następnych miesięcy recenzje produktów z denka będą wcześniej na blogu.


włosy:
Kallos, maska czekoladowa - w końcu udało mi się ją zużyć! Już nigdy nie kupię tak ogromnej maski proteinowej, bo jej zużywanie to katorga :(. Oprócz tego, że miałam ją zdecydowanie za długo, to bardzo ładnie pachniała, była bardzo wydajna i w dobrej konsystencji.
Barwa, szampon jajeczny - dla mnie zdecydowanie za mocny, na drugi dzień od razu miałam tłuste włosy. Mega się pieni, bardzo wydajny, ale nie dla mnie.
Dwie odżywki z farb - są to odżywki mojej mamy, ale wzięłam je ze sobą na wyjazd, bo zajmowały mało miejsca. Bez szału, niewiele robiły z włosami, oprócz wygładzenia.


ciało:
Balea, żel z dinozaurami - bardzo się cieszę, że miałam okazję go przetestować. Przepięknie pachnie ciasteczkami, sama szata graficzna świetnie prezentuje się na półce. Polecam :)
Cien, żel pod prysznic figa i liczi - fajny produkt, bardzo ładne opakowanie. Sam żel był fioletowy, co super wyglądało. Mega się pienił, przepięknie pachniał, jestem na tak.
Avon, jogurtowy peeling pod prysznic - kremowy peeling, ale z bardzo fajnymi drobinkami. Ładny zapach, wydajny, jest ok.
Avon, olejek - totalny niewypał, używałam go jedynie do kąpieli, ale jego zapach był okropnie duszący, a on sam nic nie robił... nienienie


Avon, masło do ciała - ładnie nawilżało, ale zostawiało tłustą warstwę co było lekko uciążliwe.
Avon, krem intensywnie nawilżający - średniak, żadnego intensywnego nawilżenia nie było.
Herbal care, krem do rąk siemię lniane - bardzo fajny kremik, ładnie się prezentuje, dobrze nawilża i się wchłania. Jedyny minus to zapach, który nie przypadł mi do gustu.
Linda, mydło w płynie - dobre mydełko o przepięknym zapachu. Mocno się pieniło, ale na dłuższą metę strasznie przesuszyło mi dłonie.
Avon, dezodorant do stóp - zwyklak, spełniał zadanie - ok.
Avon, przyspieszacz opalania - jeden z moich ulubionych, piękny zapach, niska ochrona przed słońcem.


twarz:
Avon, woda różana - fajny tonik, przyjemny zapach, działanie bez szału, zużyłam jako mgiełka nawilżająca do włosów.
Avon, żel do mycia buzi - jeden z moich ulubieńców. Nie przesuszył buzi, nie zapychał, dobrze mył. Jestem na tak.
Listerine, płyn do płukania jamy ustnej - zapach zielonej herbaty bardzo przypadł mi do gustu. Jest dużo delikatniejszy niż te miętowe. Na pewno wrócę.
L'oreal, płyn micelarny - dobrze usuwa makijaż, nie powoduje wysypu, wydajny. Polecam.


próbki/saszetki:
Perełki do kąpieli - nie rozpuściły się do końca, ładnie zabarwiły wodę i pachniały, brak działania na skórę.
Balea, sól do kąpieli - ładny zapach, miłe działanie na skórę. Jestem na tak.
Tony Moly, I'm real broccoli - bubel, okropnie pachniała alkoholem. Brak działania.
Bielenda, detox -fajna maseczka, ładnie wygładziła buzię i ją odżywiła, ale brak nawilżenia - szkoda.
Garnier, volcano mask - rozgrzewająca, ciekawa, fajne działanie, świetna dla rozszerzonych porów.
Cien, maseczka głęboko nawilżająca - średniak, efekt ok, ale nawilżenia brak.
Evree, magic rose krem - ładnie nawilżył, wyrównał koloryt, nie zapychał, trochę zbyt intensywny zapach.
Eco garden, krem marchewkowy - przyjemny zapach, świetnie nawilżenie. Jestem na tak.
Vianek, krem pod oczy - bez szału, dość rzadki, ładnie się wchłaniał, raczej ok.
Biolaven organic, krem na noc - mój ideał. Przepiękny zapach, dobre działanie, nawilżenie i ukojenie. Kupię pełnowymiarowe opakowanie.
Evree, olejek do buzi - u mnie olejki wcale nie chcą się wchłaniać :( ten również, użyty jako maska, a potem zmyty - ok.

Bubel miesiąca: Tony moly, i'm real broccoli mask sheet
Hit miesiąca: Biolaven, krem na noc

A jak wasze zużycie w sierpniu? :) 

piątek, sierpnia 25, 2017

Angels on bare skin - LUSH

    Dzisiaj witam was z recenzją jednego z lepszych kosmetyków jakie miałam okazję testować. Moje zachwyty nad marką LUSH już są powszechnie znane, dlatego postaram się ograniczyć do recenzji kosmetyku. :)




Skład: Ground Almonds (Prunus dulcis) Glycerine Kaolin Water (Aqua) Lavender Oil (Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil) Rose Absolute (Rosa damascena) Chamomile Blue Oil (Matricaria chamomilla) Tagetes Oil (Tagetes minuta) Benzoin Resinoid (Styrax tonkinensis pierre) (Styrax Tonkinensis Resin Extract) Lavender Flowers (Lavandula angustifolia) *Limonene *Linalool *Occurs naturally in essential oils.

    Angels on bare skin jest to lawendowy czyścik do twarzy. Zacznę od najdziwniejszej rzeczy - konsystencji, w sklepie lush to się nazywa chyba rolka do buzi :?. Moim zdaniem jest to kosmetyk w formie sypkiej, co zresztą możecie zobaczyć na zdjęciu :P. Przypomina trochę mokry piasek z suszoną lawendą. Niestety nie jestem fanką tego zapachu, dlatego i do tego czyścika ciężko było mi się przyzwyczaić. Pachniał bardzo intensywnie, co na początku było uciążliwe. Pewnie zastanawiacie się, jak nanieś na buzię? :)




   Nie jest to wcale takie łatwe jak się wydaje i trzeba się tego nauczyć, bo na początku dużo kosmetyku ląduje w zlewie. Najlepiej najpierw zwilżyć lekko buzię, z pudełeczka wybrać odrobinę pasty i położyć na środku dłoni. Zwilżyć palce drugiej ręki i powoli rozmasowywać tą pastę dodając kropelki wody. Potem po prostu dłonią wykonać masaż twarzy. Ten czyścik jest o tyle super, że można go uznać za peeling właśnie dzięki lawendzie.




     Czyścik świetnie wykonał swoje zadanie, buzia była dogłębnie oczyszczona, pory były mało widoczne. Całe pudełeczko starczyło mi na dwa miesiące codziennego użytkowania. Jest to bardzo wydajny kosmetyk, ale niestety też nie tani. Moim zdaniem jest wart każdej ceny, przywrócił moją cerę do normalności. Wszystkie krostki które wychodziły, zaczęły się szybko goić, a nowe przestały się pojawiać. Uratował mi cerę :).

   Moja buzia jest raczej sucha, często pojawiały się na niej dziwne krostki. Po tym czyściku wszystko wróciło do normy. :) Polecam go do każdego rodzaju cery, może oprócz mocno trądzikowej, bo ta lawenda mogłaby być trochę za twarda :).


Jeżeli tylko macie możliwość przetestowania kosmetyków LUSH'a - polecam z całego serca :).

czwartek, sierpnia 24, 2017

Peeling z pestek malin, mieszadelko.pl


   To cudo natury,to nic innego jak naturalny peeling z pestek malin. Muszę wam przyznać, że w kategorii peelingów nie dopuszczam kompromisów - musi to być dobry zdzierak. Nie jakiś żel z drobinkami, bo mogą służyć co najwyżej do masażu. Peeling musi mieć dobre ziarenka zdzierające. Wbrew pozorom całkiem ciężko taki znaleźć. :)



   Ostatnio w moje łapki wpadł ten peeling, a właściwie baza do jego wykonania. Są to naturalne pestki malin, które możecie kupić w sklepie www.mieszadelko.pl. Na początku nie bardzo wiedziałam co z tym zrobić, ale w końcu dałam mu szansę i jak zwykle wszystko zrobiłam po swojemu. Produkt jest zamknięty w zwykłym woreczku strunowym, wygodne do przechowywania, bo wszędzie się zmieści. Jedyny minus jest taki, że niewygodnie nam będzie z tym pod prysznicem, więc peeling lepiej wcześniej przygotować. Moim zdaniem jak na produkt bazowy, takie opakowanie się sprawdza.

    Na oko, wsypałam trochę pestek do miseczki, chciałam zalać je zwykłą wodą, ale żeby podkręcić działanie dodałam do tego parę kropel olejku z pestek arbuza etja. Dodałam odrobinkę wody, wymieszałam i odstawiłam.



   Peeling ma bardzo intensywny zapach, na początku mi się on nie podobał, ale potem faktycznie odnalazłam w nim te pestki malin. W połączeniu z olejkiem stworzył produkt idealny, przynajmniej dla mnie. Peeling porządnie pozbył się martwego naskórka a resztę pobudził do działania. Świetnie oczyścił i odświeżył skórę. Olejek też zrobił swoją robotę i świetnie nawilżył skórę. Nie zostawił tylko lepkiej warstwy, ale na prawdę fajnie zadziałał. Peeling łatwo zmywa się z ciała, nie ma z nim tyle brudu co z peelingiem kawowym - myślę, że to fajna alternatywa. Peeling w pełni naturalny, możemy go przygotować według swojego przepisu i dobrać dodatki wedle uznania. Dla fanek zapachów, warto też dodać kilka kropel olejku eterycznego. :) Używałam go raczej do ciała, dla buzi może być zbyt ostry. :) Takie ziarenka są też bardzo wydajne, a poprzez dodawanie różnych ilości wody możemy sobie stopniować jego moc.



Na stronie www.mieszadelko.pl znajdziecie naprawdę sporo baz,na podstawie których możecie stworzyć swoje wymarzone mieszanki. :) Może ktoś z was znajdzie swojego ulubieńca. :)

środa, sierpnia 23, 2017

Stephen King, Znalezione nie kradzione.


*bez spoilerów

 Muszę przyznać, że do tej książki miałam dwa podejścia, ale w końcu ją doczytałam :).

    King'a chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, wybitny pisarz, zna go każdy. Lubię jego książki, ale raczej sięgam po te lżejsze, horrory nie są dla mnie. Bardzo podoba mi się cykl z detektywem Billem Hodges'em. Kieruje się on właśnie bardziej ku kryminałom obyczajowym. Pierwszą książkę - Pan Mercedes pochłonęłam szybciutko, niestety przez braki w bibliotece kontynuację dorwałam dopiero niedawno. W cyklu powstała też trzecia książka - Koniec Warty.


    Wiadomo jak to cykle, nie wypada zacząć od środka, ale... moim zdaniem w tym przypadku dałoby radę. Faktycznie wątki łączą się z pierwszą książką, ale nie na tyle, aby ta część stała się niezrozumiała.

Opis wydawnictwa:
Genialny autor i psychofan, który nie cofnie się przed niczym... Detektywi znani z powieści Pan Mercedes znowu ruszają na ratunek! Rok 1978. Morris Bellamy napada na farmę, gdzie przez światek ukrywa się genialny pisarz, John Rothstein. Naraził się Bellamy'emu nie tylko tym, że od lat niczego nie wydał. Zrobił coś gorsego: zmienił swojego zbuntowanego bohatera - idola Morrisa i jego pokolenia - w oportunistę. Czyż nie zasłużył na śmierć? Znalezione pieniądze są tylko dodatkiem do łupu. Prawdziwy skarb to sejf pełen rękopisów Rothsteina. Ale Morris długo nie będzie mógł ich przeczytać, bo trafia do więzienia - i to całkiem z innego powodu.
W 2010 roku Peter Saubers, syn jednej z ofiar ataku Pana Mercedesa przypadkiem znajduje kufer, a w nim gęsto zapisane notesy i ... 20 000 dolarów. Kiedy wkrótce Bellamy wychodzi na wolność, Peterowi zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Detektyw Bill Hodges i jego pomocników muszą znowu stanąć oko w oko z szaleńcem, w dodatku mocno zdesperowanym...
Tymczasem Zabójca z Mercedesa wciąż żyje.

     Muszę przyznać, że opis totalnie mnie porwał i już wiedziałam, że ta książka wpasuje się w mój gust. King, kryminał z ciekawą, wielowątkową historią, nawiązania do Pana Mercedesa, szum w okół literatury, znaleziony skarb?! Cuda!


  Moja opinia:
       Książka jest naprawdę świetnie napisana, od samego początku jest dość nietypową historią, która mocno wciąga nas i zmusza do czytania po nocach. Nie jest to typowy dla King'a kryminał, pełny szaleństwa i zbrodni, pewnie z tego wynika też fakt, że książka ma równie wiele zwolenników co i krytyków. Już na początku dowiadujemy się o popełnionej zbrodni i poznajemy odpowiedzialnego za nią człowieka. Akcja rozkręca się powoli, toczy się w niespodziewany sposób, cały czas utrzymując nas w napięciu. Kontynuowane jest parę wątków, które ostatecznie łączy jedno - rękopisy. Odnajdujemy podobieństwa między dwójką głównych bohaterów - czy oni tak naprawdę się różnią? Czy chciwość i miłość do literatury zaślepi Pete'a?  Bardzo spodobało mi się właśnie to całe zamieszanie w okół literatury, książek. Ślepą miłość do autora wpleciono w naprawdę dobrą historię. Zaślepienie rękopisami prawie doprowadziło do ogromnej tragedii. Czy Pete tak naprawdę jest taki sam jak Morris? Czy zabiłby dla rękopisów? Poświęciłby rodzinę? Ciekawym wątkiem w książce jest Pan Mercedes, przebywający w szpitalu, zamknięty w sobie. W każdej chwili, gdy autor do niego powracał, miałam wrażenie, że to już ten moment, kiedy wszystko się wyjaśni... ale na to chyba muszę poczekać do kolejnej części :)
   Ogólnie polecam książkę z całego serca, co prawda Pan Mercedes porwał mnie bardziej, ale uważam, że ta część też jest dobra. Nada się dla miłośników obyczajowej literatury ze szczyptą zagadki i kryminału. Na pewno niedługo sięgnę po ostatnią.

7,5/10



Czytaliście? Lubicie King'a?

wtorek, sierpnia 22, 2017

LUSH

 

     Pewnie większości z was ta marka jest dobrze znana, ich kosmetyki śnią się po nocach a niestety są dla nas bardzo trudno dostępne. Mowa oczywiście o marce LUSH, zakochałam się w nich za czasu wyjazdu do Anglii. W planach miałam wielkie zakupy w ich sklepie, ale... jak to na wycieczce zabrakło czasu. Kosmetyki i marka poszły w zapomnienie, ale niedawno zrobiły powrót! Niestety w Polsce na marno szukać ich sklepów, jedyna dostępność kosmetyków zdarza się na allegro. Pomimo tego, LUSH jest w sporej ilości krajów europejskich, na pewno znajdziecie go na wyjazdach wakacyjnych, a nawet na jednodniowych wycieczkach do Czech czy Niemiec. Z tego co się orientuję, możliwe jest też zamówienie online z dostawą do Polski właśnie z Niemieckiego LUSH'a.

   Na początku przedstawię wam markę - LUSH jest dobrze znany przede wszystkim z proekologicznego podejścia. Kosmetyki są naturalne, świeże i ręcznie wyrabiane. Marka walczy z testowaniem kosmetyków na zwierzętach i dba o środowisko. Starają się całkowicie odejść od opakowań - kiedy są one zbędne, np. kupując u nich kule do kąpieli, dostaniemy je zapakowane z papierową torebkę, bez zbędnej folii czy plastiku. Również znane shampoo bars - czyli szampony w kostce. Wszystkie ich "black cups" są poddawane recyklingowi, zresztą za ich zwrot można odebrać darmowe maseczki :). W ich asortymencie znajdziemy też masę kosmetyków wegańskich. Osobiście bardzo podobają mi się opakowania produktów. Niby tak proste, ale jednak mają coś w sobie. Świetny jest pomysł z naklejkami, które znajdziemy na opakowaniach - przedstawiają one podobizny pracowników, którzy pakowali dla nas ten dany produkt. Warto dodać, że większość świeżych kosmetyków ma krótką datę ważności (3 miesiące) i niektóre z nich muszą być przechowywane w lodówce.


   Całe moje zamówienie, było prezentem dla mnie, ale mogłam sobie sama wybrać co chciałabym dostać. Wybrałam więc parę rzeczy - sama nie wiem jak to zrobiłam, że nie kupiłam całego sklepu. Na początku bardzo zainteresowały mnie bath bombs, no bo chyba z tego wszyscy znamy LUSH'a ;). Potem jednak stwierdziłam, że warto też zadbać o swoją buźkę. W skład mojego zamówienia wchodziło:

> Angels on bare skin - lawendowy czyścik do twarzy.
> Twilight - kula do kąpieli
> Intergallactic - kula do kąpieli
> Tea tree - tabletka do parówki

   Bardzo miłą niespodzianką dla mnie była ilość gratisów jaką dostałam.. naprawdę myślałam może, że osoba którą prosiłam o zamówienie dorzuciła coś od siebie, a jak się okazało to oni obdarowali mnie tak hojnie!
> BB seaweed - maseczka do twarzy
> Boom - tabletki to mycia zębów
> Beautiful - odlewka żelu pod prysznic



Wszystkie cuda jest przetestowałam, ba nawet złożyłam kolejne zamówienie :) Jestem zachwycona.. marką, podejściem, skutecznością działania. Naprawdę te kosmetyki są fenomenalne i idealnie mi podpasowały. Wszystkie recenzje już niedługo po kolei na blogu!:) Miałyście okazję testować? :) Jesteście ciekawe jak mi się sprawdziły? :)


poniedziałek, sierpnia 21, 2017

Zachowaj energię lata jak najdłużej -49% -> co kupiłam w Rossmanie?



   Nie wydaje mi się, aby któraś z nas to przeoczyła, ale.. dzisiaj ruszyła kolejna promocja w rossmanie, tym razem - zachowaj energię lata jak najdłużej. :) Promocja obowiązuje przy zakupie minium 2 kosmetyków z kategorii: pielęgnacja ciała, odżywka do włosów, balsam do ust, maseczka do twarzy, odżywka do paznokci. Przy kasie wystarczy pokazać aplikację rossmann i wtedy zostanie nam naliczony rabat -49%. Pełen regulamin promocji znajdziecie tutaj: regulamin :)

  Bardzo ucieszyła mnie wiadomość z tą promocją, jako włosomaniaczka nie mogłam odpuścić. Właśnie z zamiarem zakupu odżywek do włosów poszłam dziś do sklepu. Co wybrałam? Jak zwykle same nowości, powiem szczerze - raczej z dolnej półki cenowej. Czemu? Wcale nie uważam tanich kosmetyków za gorsze, isanę i alterrę wręcz uwielbiam, dlatego i tym razem dałam im szansę. Od razu chciałam również zaznaczyć, że na blogu znajdziecie produkty z bardzo szerokiego przedziału cenowego :).


Myślę, że te produkty w większości są dla was znane... :) 

ISANA - odżywka oil care do włosów zniszczonych i suchych, 200ml. 
Alterra - maska do włosów, bio-owoc granatu i bio-aloes, 150ml
ISANA - olejek do włosów, 100ml
ISANA - olejek do włosów intensiv, 100ml
Palmer's - nawilżający balsam do ciała z olejkiem kokosowym, 250ml
O'herbal - odżywka do włosów suchych i zniszczonych, 75ml
LOVELY - serum do paznokci 
i dwie maseczki saszetkowe - bieledna z białą glinką i multimasking



    Na razie nic nie testowałam, przyniosłam do domu i zrobiłam zdjęcia. Maski z isany i alterry mają fajne składy, jeszcze je dokładnie przeanalizuję i dodam do postów przy recenzji. Olejki z isany bardzo mnie kusiły, ładnie wyglądają a moja miłość do olejów nie chciała odpuścić żadnego z nich, więc ostatecznie wyszłam z dwoma. Co mnie zaskoczyło na pierwszy rzut oka? Po powrocie do domu jak je otwarłam to zorientowałam się, że mają one pompkę a nie atomizer, nie wiem czemu żyłam w przekonaniu że są one w formie mgiełki. Markę palmer's od dawna chciałam poznać bliżej, więc ten balsam też wylądował w moim koszyku. Miniaturka o'herbal w sumie wpadła przypadkiem, a na maseczki nie zwracałam większej uwagi, wzięłam tylko te, których jeszcze nie miałam. :)

   Tak na prawdę większość zakupów była zaplanowana, miałam te rzeczy na liście zakupowej od dawna, więc promocja tylko przyspieszyła moje zakupy! :) Wszystkie zaciekawiły mnie fajnymi składami i stosunkiem ceny do pozytywnych opinii. Niedługo zaczynam testowanie. A wy co kupiłyście? Testowałyście już te kosmetyki?
Copyright © 2014 małe życie , Blogger